7 marca 1815 na Łące Laffrey ważyły się losy Francji.
Trwało właśnie preludium Stu Dni. Tydzień temu Napoleon w otoczeniu batalionu grenadierów Gwardii i szwadronu polskich szwoleżerów wylądował we Francji, rzucając wyzwanie rządowi I Restauracji. Ludwik XVIII poderwał przeciw niemu stacjonujące na południu jednostki piechoty, życząc sobie, by "korsykański wilkołak" został mu dostarczony w "żelaznej klatce". Gdy cesarz zbliżał się do Grenoble, ruszyły ku niemu 5 i 7 pułki piechoty liniowej.
7 marca jeden z batalionów pierwszego z owych pułków, około 800 żołnierzy, zastąpił drogę Bonapartemu na Łące Laffrey. Dowodzący nimi major Delessart odmówił negocjacji.
Wówczas Napoleon, ten stary hazardzista, ruszył ku linii woltyżerów wroga sam, rozchylił poły swego szarego płaszcza i poruszył historię, mówiąc
"Żołnierze piątego pułku! Jestem waszym cesarzem! Jeśli jest między wami ktoś, kto chce zabić swego cesarza, może to uczynić"
Po ponad minucie naładowanej ozonem emocji ciszy żołnierze, którzy mieli dostarczyć Napoleona w żelaznej klatce do Paryża, złamali szyk i powietrze zadrżało od ich okrzyku, który przez poprzednie dwie dekady rozbrzmiewał w tak wielu miejscach od Madrytu do Możajska: "Vive l'Empereur! Vive l'Empereur!". Delessart ze łzami w oczach oddał swój pałasz.
Dwa tygodnie później cesarz był już w Paryżu by jeszcze jeden raz, ostatni raz, rozpocząć swoją ukochaną grę.
Dziś na Laffray też można go spotkać |
Po raz pierwszy opis tego spotkania przeczytałem u Łysiaka i zaprawdę, powiadam Wam, i mi łzy stanęły w oczach. Tak już ma, ten cały Napoleon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz