wtorek, 3 grudnia 2019

Ciężki dzień



     Był 28 marca 1757 roku. Robert-Francois Damiens, obudzony właśnie przez strażnika, powiedział

     "To będzie ciężki dzień".

     Był.

     Miesiąc wcześniej skazano go na kwalifikowaną karę śmierci za bezpośredni atak na króla Ludwika XV. Nie mamy pojęcia, dlaczego to zrobił. Jego scyzoryk zdołał jedynie drasnąć monarchę. Przy tak szokującej zbrodni nie stanowiło to żadnej okoliczności łagodzącej.

     Czekała go publiczna kaźń.

     Piersi, uda, łydki i ręce zostały rozszarpane obcęgami. Wyrywane kawałki ciała miały szerokość sześciofuntowego talara.

     Prawa dłoń, która próbowała dokonać ohydnej zbrodni królobójstwa została przypieczona siarką.

     Rany szarpane zostały zalane płynnym ołowiem.

     Nogi i ramiona dowiązano do czterech koni i zaczęto rozrywanie. Damiens był silnie zbudowany i rozrywanie skończyło się fiaskiem.

     Dowiązano dwa dodatkowe konie. Było ich już sześć, ale dało to niewiele. Do rozerwania skazańca nie doszło, pomimo prób trwających ponad kwadrans. Tłum zaczął się niecierpliwić.

     Próby kontynuowano do chwili, gdy potknął się i kontuzjował jeden z koni. Wtedy zdecydowano o poćwiartowaniu skazańca. Członki i tors spalono.

     Damiens żył jeszcze, gdy zaczął płonąć.

     Przez setki lat urządzano w Europie tego typu krwawe igrzyska. Zawsze ściągały na nie tłumy. Brutalność egzekucji miała odstraszać i dawać rozrywkę. Ten teatralny sposób wykonywania kary śmierci, to rozciąganie w nieskończoność egzekucji, to przetwarzanie śmierci w "tysiąc śmierci" było stałym, choć na szczęście nieczęstym obrazem w miastach Starego Kontynentu.

     Coś się jednak właśnie kończyło.

     Od końca XVII wieku rozkręcało się powoli Oświecenie, epoka mędrców, którzy coraz niechętniej patrzyli na ludyczną stronę tych egzekucji. Umysłowość Wieku Rozumu skłaniała się raczej do zamknięcia procesu karania do zamkniętego kręgu jurystów, odcięcia go od nieoświeconego tłumu. Ciężki dzień Roberta-Francois Damiensa nie przystawał do tego nowego świata. Szok wywołany tą potworną egzekucją wcześniej by się nie pojawił, ale teraz, w stuleciu światła, był nieunikniony. To było ostatnie publiczne rozrywanie i ćwiartowanie we Francji. Damiens stał się mimowolnym kamyczkiem, który poruszył jurystyczną lawinę.

     W nowym świecie karę śmierci miano wykonywać humanitarnie.

     Bonjour, monsieur Guillotin.

Ludwik XV
     PS
     Tę straszną scenę poznałem dzięki książce „Nadzorować i karać” Foucault, naprawdę ciekawemu studium procesu przechodzenia wymiaru sprawiedliwości ze „sprawiedliwości ludowej” do etapu „sądu mędrców”, gdzie wymierzanie kary zaczęło być izolowane od tłumu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz